Fabiana Luperini, z największą liczbą zwycięstw w historii, bezapelacyjnie jest ikoną włoskiego kolarstwa. Nie „kobiecego”, nie „damskiego”, nie „femminile”… Po prostu kolarstwa. Nie ma Włocha, chyba że właśnie przed chwilą się urodził, który nie znałby tej zawodniczki – zdecydowanie najbardziej utytułowanej w kolarskich dziejach Półwyspu Apenińskiego.
Czterokrotna mistrzyni Włoch nie była na igrzyskach olimpijskich, nie wywalczyła tęczowej koszulki (i chyba tego odrobinę żałuje), a mimo to jej palmarès jest imponujące. Miała na to sporo czasu, bo ścigać zaczęła się jako 7-latka, a karierę skończyła w wieku lat 40. Ale to nie czas zadecydował o jej sukcesach, lecz ponadprzeciętny organizm, a także jej charakter rasowego „walczaka”. W 1981 roku, kiedy zaczęła startować w pierwszych wyścigach, leżała w kraksie. Na kolanie trzeba było założyć 37 szwów, trzy kolejne na kości policzkowej. To jej nie zniechęciło.
I nie ma mocnych
W młodszych kategoriach niejednokrotnie ścigała się z chłopakami, w jednym z wyścigów „objeżdżając” Paolo Bettiniego, późniejszego trzykrotnego mistrza świata. Włosi obojgu to pamiętają. Zanim skończyła 13 lat, miała już na koncie 200 zwycięstw. W tym 10 w wyścigach, w których zawodniczki rywalizowały z zawodnikami. Jak wspomina: „byłam postrachem tych chłopaków. Myślę, że niektórzy z nich serdecznie mnie nienawidzili, zwłaszcza że moje zwycięstwa były powodem do szyderstw ze strony ich rodziców, którzy mówili «nie wstydzisz się? Pokonała cię mała dziewczynka!». Nie mogąc ze mną wygrać, a chcąc uniknąć wyśmiania i upokorzenia, przeszkadzali mi podczas wyścigów, usiłując zamknąć w zakrętach lub podczas sprintów na metę”.
Nie ma o to żalu. Kolarstwem rządzą twarde reguły, nie miała problemu, by się im podporządkować. Zresztą całe jej życie wkrótce miało obracać się wokół tego sportu (choć właściwie był on w nim obecny od zawsze za sprawą jej ojca Giovanniego). Do treningów kolarskich podchodziła bardzo poważnie, trenując zawzięcie na szosach rodzinnej Toskanii z sąsiadami, Michele Bartolim oraz braćmi Fabrizio i Leonardo Guidi. „Zawdzięczam im wiele moich sukcesów. Wysokie tempo, które narzucali sprawiało, że cierpiałam na treningach, ale w rywalizacji z zawodniczkami ta twarda szkoła przynosiła efekty”.
Nie tylko z rywalkami wygrywała, długo jeszcze „lała” chłopaków… Po sukcesach w „giovanissimi” przez trzy lata ścigała się w nieco starszej, poprzedzającą juniorską, kategorii. Wyszła z niej z kolejnymi 50. triumfami (z czego 6 odniosła w rywalizacji z mężczyznami), a w 1988 roku w Agrigento wywalczyła trzecie miejsce w szosowych mistrzostwach świata.
O krok od tęczy
Po raz pierwszy, już jako juniorka, reprezentuje Włochy w 1991 roku w światowym czempionacie rozgrywanym w Colorado Springs. Miała 17 lat i w wyścigu ze startu wspólnego omal nie zdobyła tęczowej koszulki. Ostatecznie stanęła na najniższym stopniu podium. „Mam słodko-gorzkie wspomnienia z tamtego wyścigu. To był mój pierwszy start w reprezentacji, na trasie stali moi bliscy krewni, którzy na stałe mieszkają w USA, bardzo chciałam się przed nimi pokazać, no i zdobyłam brązowy medal. Ale tego dnia stać mnie było na zwycięstwo, trener zbyt długo mnie wstrzymywał, chciał dać szansę innym zawodniczkom z kadry. Było za późno na lepszy wynik, gdy wreszcie zgodził się na to, żebym pognała za faworytkami”.
W kolejnych sezonach sen o tęczowej koszulce się nie ziści. Ale ona sama, podsumowując swoją karierę, powie po latach, że choć żałuje, że nie ma złota MŚ w jej bogatym dorobku, przygotowania do czempionatu globu prawdopodobnie zaważyłyby na jej dyspozycji w etapówkach. Zwycięstw w ciężkich tourach, które zawdzięcza również pracy z prowadzącym ją w kategorii elita Marino Amadorim, ma…
Policzmy. Posiłkując się danymi z portalu ProCyclingStats można, w wielkim skrócie, przedstawić to tak: 5x klasyfikacja generalna Giro del Trentino Femminile oraz 9 zwycięstw etapowych w tym wyścigu, 5x klasyfikacja generalna Giro d’Italia Femminile, z czego w latach 1995-1998 rok po roku, i 15 triumfów etapowych, 3x Tour Cycliste Féminin, czyli ówczesne kobiece Tour de France – od 1995 do 1997 – do tego w sumie 16 zwycięstw etapowych. A ponadto po jednym triumfie w „generalce” Tour de l’Aude Cycliste Féminin i Emakumeen Bira. Warto podkreślić, że w latach 1995-1997 zwyciężała zarówno we włoskiej, jak i we francuskiej etapówce. Należącego do Włoszki rekordu zwycięstw w Giro nie pobiła dotąd żadna zawodniczka.
Fabiana wygrywała także w klasykach, choćby w GP Ouest France-Plouay, La Coupe du Monde Cycliste Féminine de Montréal, dwukrotnie w Trofeo Alfredo Binda – Comune di Cittiglio, trzykrotnie w La Flèche Wallonne Féminine. Wspomniany ProCyclingStats, uwzględniając styl, w jakim odnosiła zwycięstwa, zakwalifikował tę mierzącą 157 cm i ważącą nieco ponad 40 kg zawodniczkę, do sprinterek. Ale „Pantanina” – jak nazywali ją Włosi, doceniając jej umiejętności „latania po górach” i nawiązując jej przyjaźni z Marco Pantanim – była po prostu najzwyczajniej na świecie wszechstronna.
Samo tak wyszło
W wywiadzie wideo opublikowanym w ubiegłym roku w lokalnym portalu „Qui News Valdera”, wzruszając ramionami i rozkładając ręce ze skromnym uśmiechem ledwie błąkającym się w kącikach ust powiedziała dziennikarzowi, że nigdy nie potrzebowała jakoś specjalnie się motywować do walki, że te zwycięstwa „po prostu same przychodziły”…
Zaczęła karierę, kiedy triumfy święciła „Leontien” van Moorsel, rywalizowała z Jeannie Longo, a także z Joane Somarribą, ale, jak sama podkreśla, największe przeprawy miała z zawodniczkami z Europy Wschodniej, Litwinkami Editą Pučinskaitė i Dianą Žiliūtė oraz Rosjanką Zulfiją Zabirową. W Giro Rosa 2013 cięła się z Marianne Vos, której epoka właśnie się na dobre zaczynała. Na koniec szóstego etapu Włoszka została zdyskwalifikowana, ponieważ jej rower był o 200 g za lekki i nie spełniał norm UCI. Rok później, w wieku 40 lat, wystartowała w swoim ostatnim Giro, które wygrała Marianne. Fabiana ukończyła wyścig na 16. miejscu i wraz z finiszem sezonu zakończyła zawodniczą karierę.
Przewijała się przez kobiece drużyny jako dyrektor sportowa, pracowała m.in. z Małgorzatą Jasińską, gdy nasza zawodniczka ścigała się w barwach Alé Cipollini. I zaledwie trzy lata wcześniej pokonała Fabianę w Giro della Toscana… Małgosia bardzo dobrze wspomina współpracę z utytułowaną Włoszką. „Mogę z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że jest jednym z najlepszych dyrektorów sportowych, z jakimi pracowałam. Fabiana patrzy na mnie jak zawodniczka na zawodniczkę. Ma do mnie świetne podejście”, mówiła w wywiadzie dla SZOSY (5-2015).
Ikona włoskiego kolarstwa mieszka w Toskanii, w prowincji Piza, gdzie prowadzi firmę i gospodarstwo. Wciąż interesuje się kolarstwem, często proszona jest przez dziennikarzy o komentarz do wydarzeń w jej ukochanej dyscyplinie (choć gra także w tenisa). Roweru nie odwiesiła, w weekendy chętnie spędza na nim czas, trening kolarski chyba już na zawsze pozostanie w jej DNA. Niezmiennie najbardziej lubi podjazd pod Monte Serra (jeśli pokonuje go z miernikiem mocy, wciąż łatwo sobie wyobrazić, że urządzenie pokazuje wartości graniczne). Można ją też spotkać na szosach prowadzących do miejscowości Molina di Quosa, Pomaia, Castellina, Castelfalfi czy Montaione.
Dzieli się swoim kolarskim doświadczeniem, trenując zawodniczki w niewielkim klubie w San Miniato i kładąc im do głów, żeby poważnie podchodziły do kolarstwa, ale jeszcze poważniej do wykształcenia. Jeśli mają nazajutrz ważny sprawdzian, mogą opuścić trening. „To wszystko razem jest szkołą życia. Chcę, by nabrały nawyku robienia wszystkiego dobrze. Takie podejście pozostaje w człowieku na zawsze”.